niedziela, 1 października 2017

Gościnna niedziela - spotkanie z Ręko-czyny Rudolfiny

 "Gościnna niedziela" to cykl spotkań z ludźmi, którzy bez swoich pasji nie wyobrażają sobie życia. Nasza pracownia propaguje rękodzieło w różnej formie i wymyśla dla Was coraz to nowe tematy warsztatów, a ja w pełni zgadzam się z myślą, że "to pasja czyni życie człowieka szczęśliwym bez względu na okoliczności" 

Dziś z wizytą wybrałam się do Złotoryi, do mojej fejsbukowej Psiapsióły, wiedziona gorączką złota i ciekawością miejsca, gdzie powstają cudowne tkaninowe przytulanki oraz niezwykle ciepłe i wesołe historyjki. To pracownia Ręko-czyny Rudolfiny


                                                           autor zdjęć: Iwona Rygielska

Już na progu wita mnie radośnie ze swoją własnoręcznie powołaną do życia gromadą Szyjątek 
 Ruda - cudowna istota!  

autor zdjęcia: Iwona Rygielska

- Moja pracownia? - pyta - Ojej, spóźniłaś się!
Jeszcze ze 3-4 tygodnie temu permanentnie wyglądało  jakby przeszło tu artystyczne krawieckie tornado ;-) Szmatki, gałgany, guziki, szpilki, szablony... Skrzynki, pudła, pudełeczka, puszki... 
Same skarby. I wszędobylskie nitki żyjące własnym życiem. Wiedziałaś, że najbardziej złośliwe są te białe? Bytują wszędzie, ale zwłaszcza na czarnych ciuchach. Zarazy.


                             autor zdjęcia: Iwona Rygielska

- Taaak, wiem coś o tym. Znam te białe zarazy, ale najlepiej w wydaniu mojego biało (z przewagą białego) - rudego kota, który wciąż linieje :) 
Ale jaki tu u ciebie porządek! 😍

    - Teraz? To ta poremontowa rzeczywistość!


                              autor zdjęć: Justyna Wiącek-Arleth

Jeszcze trochę zbyt sterylna, trochę nieoswojona. To co kiedyś nieokiełznane, zostało upchnięte we wnękowej szafie, a na wierzchu hmmm... porządek. I w tym porządku jakoś jeszcze się nie poczułam do końca u siebie.  Chciałam prostej czystej formy i więcej jasnych przestrzeni, ale jednak moja natura zbieracza jeszcze do tego nie dojrzała. A może tylko nie przywykła. Myślisz, że powinnam wrócić do swojskiego rozgardiaszu?
   Choć z drugiej strony, ten stan mnie trochę rozpraszał:  siadałam do szycia, a zacząć trzeba było od wyboru tkanin. I zonk: wyciągałam je ze skrzynek, przeglądałam, dotykałam, miętoliłam, gładziłam całymi minutami, sprawdzałam fakturę. Rozkładałam, układałam kolorami, gatunkami, deseniami. Całe rytuały.  

                        autor zdjęcia: Justyna Wiącek-Arleth


Materiały to moja słabość, jestem tkaninoholiczką na odwyku, do niedawna kompulsywnie kupowałam materiały, bo okazja, bo taki cudny deseń, bo tylko kawałek... Możesz nie wierzyć, ale w końcu staje się to problemem, gdy musisz zatajać przed bliskimi kolejną wizytę listonosza z miękką paczuszką ;-) Jakiś czas temu obiecałam sobie, że nie kupię żadnej nowej szmatki dopóki nie zniknie choć połowa obecnych. Ale nadal uwielbiam je oglądać. Wiesz, że mam nawet takie pudełko z tłustymi ćwiartkami, które nazywam „za ładne by je ciąć"? 😜





"Skąd ja to znam?" - myślę....i pytam Rudą, skąd wzięła się nazwa jej pracowni, bo mi się zawsze okropnie podobała! 

  - Skąd się wzięły Ręko-czyny? Z przypadku. 
Zawsze lubiłam wyżywać się manualnie, coś sklecić, przemalować, udekorować.  Najpierw pojawiła się rękodzielnicza anielica, pamiątka od przyjaciółki spod samiuśkich Tater,  na widok  której dufnie pomyślałam „Co, ja takiej nie uszyję?!".  Ale na ręczne szycie byłam za leniwa, a maszyny nie posiadałam. I znów pomógł przypadek. 
Poszłam do sklepu po ser, wróciłam z maszyną (znacie to ?) 😉  
Ale cóż z tego, skoro ostatni raz miałam do czynienia z szyciem w latach 80', kiedy to na starej maszynie mamy zwężałam wszystkie nogawki spodni. Pozostała więc instrukcja i internety, i tak oto uczyłam się szycia.

    Nie pociągała mnie konfekcja, raczej małe formy.
 Akurat pojawiła się u nas moda na skandynawski dizajn,  także w rękodziele, więc wybór padł na szmaciane przytulanki.  Pierwsze były koślawe poszewki na poduszki oraz nieforemne zające, którymi obdarowałam wszystkie dzieciaki w rodzinie. A potem już się rozszyłam.  Powstawały  miśki, królisie, długonogie lale, anielice. 


                          autor zdjęć: Justyna Wiącek-Arleth


                                                   autor zdjęć: Justyna Wiącek-Arleth

                                                       autor zdjęć: Iwona Rygielska

                                                        
Do tej pory każda kosztuje mnie na starcie wiele minut zadumy nad doborem kolorów i deseni, serio, w tym momencie potrafię się zawiesić, bo coś mi nie zagrało i bez końca wymyślać kombinacje. 
Potem czas na szablon i ołówek, i wreszcie na maszynę. 
Wrodzona wygoda każe mi kombinować tak, by jak najmniej razy zmieniać nici, więc często szyję kilka szmaciaków naraz. No i ciągle jestem na trasie biurko-deska do prasowania. Potem już wywijanie i wypychanie. 
To jest to, co najmniej lubię, co mnie nuży i co staram się wcisnąć komuś z rodziny 😜

   No i na koniec ręczne robótki,  coś co chyba zajmuje najwięcej czasu, ale i chyba najbardziej satysfakcjonuje. Rozkładam się na sofie ze swoimi manelami, puszczam w tle film i w ruch idzie igła: składam wszystkie członki do kupy, haftuję nosy, maluję oczy, przyszywam guziki – to wszystko, co budowlańcy pewnie nazwaliby wykończeniówką. No i na koniec uśmiecham się do nowej szmacianki.


                                                         
                             autor zdjęć: Iwona Rygielska
 

    Mam kilka swoich faworytów, których tworzenie sprawiło mi specjalną porcję frajdy. 
Najpierwsza to oczywiście Plażowiczka M.Orska, której cellulit podbił serca moich podglądaczy na fanpage'u.  Ogromną radochę sprawiła mi też jej sesja zdjęciowa, bo miałam na nią wiele pomysłów. 


                         autor zdjęć: Justyna Wiącek-Arleth

Podobnie było też  z halloweenową Superbohaterką oraz lalą Mii Walace z Pulp Fiction, choć wiem, że Ty wolisz ogrodniczkę Migdalenę :)


  autor zdjęć: Justyna Wiącek-Arleth  



                                                   autor zdjęć: Justyna Wiącek-Arleth

    Lubię wiedzieć jak się wiedzie w  życiu moim ręko-czynom. Taka M.Orska znalazła swój kąt u naszej wspólnej fejsbukowej znajomej Ani i czasem możemy zobaczyć co u niej słychać. A potem odnalazła też swoją zaginioną rudą bliźniaczkę, która obowiązkowo podróżuje z nami wakacyjnie.



                        autor zdjęć: Justyna Wiącek-Arleth




Natomiast jedna z królisi zainspirowała koleżankę-cukierniczkę i jej króliczy tort stanął na podium ogólnopolskiego konkursu cukierniczego, co –jako autorkę pierwowzoru i miłośniczkę słodkości- ogromnie mnie uradowało ;-)


                       autor zdjęcia: Justyna Wiącek-Arleth

- tu ja się wtrącam: 
Przy tej okazji przypomnę Ci Justynko o królisi, którą obdarowałaś moją córkę Basię.
Nazwałyśmy ją oczywiście Rudolfina i zapewniam Cię, że jest jej z nami bardzo dobrze :)


                                                  autor zdjęć: Justyna Wiącek-Arleth


- Tak, tak, pamiętam doskonale...

Aha, przy okazji Plażowiczki powstało też pierwsze z mini-opowiadanek o ręko-czynach, które potem stały się - stwierdzam z pewną nieśmiałością - trochę takim moim znakiem rozpoznawczym. 
Pomysły na nie czerpię z głowy, czyli z niczego ;-)   I tak większość ręko-czynów otrzymała swoje małe historyjki, kawałki życiorysów, okruchy biografii, by mogły przestać być anonimowe. 

                          autor zdjęć: Justyna Wiącek-Arleth
                                                          
 Zawsze lubiłam pisać i listy, i wypracowania, więc w tej swojej grafomanii mogłam się trochę wyżyć. A do tego jak słyszysz, chyba trochę się rozgadałam, choć starałam się jak mogłam, by nie wyjść znów na gadułę i skroić tę historię na miarę, a tu znów wyjdzie XXL. To co, kończymy? 

- No nieeee, coś ty! 
Choć no tu i pokaż mi natychmiast te swoje tłuste ćwiartki.
Ja mam też w pracowni kilka pudeł z materiałami z serii "zbyt piękne, żeby ciąć".
Teraz ciekawa jestem, która z nas ma ładniejsze, hahaha 😍
No i zaczęło się....

Do domu wróciłam dnia następnego, z wypiekami na twarzy i wspomnieniem cudnych tkanin, koronek, wstążeczek, guzików...ach...no wiecie sami...czego tam nie było :)   
No i ta moja fantastyczna Ruda i jej opowiastki , które przeczytać możecie na jej stronie fb.       


A jakie są Wasze pasje twórcze?
Napiszcie parę słów w komentarzu, a ja lecę przejrzeć swoje pudło z materiałami.
Mam ochotę coś uszyć :)


Małgosia

5 komentarzy:

  1. CUDOWNIE! Też podglądam. :D Aaaa.... i jeszcze mój ulubiony kawałek wywiadu, ( no muszę, bo inaczej się uduszę) - "Pomysły na nie czerpię z głowy, czyli z niczego" Buhahaha Gdyby wszyscy mieli takie NIC w głowie...

    OdpowiedzUsuń
  2. A bo wiesz Ewo, to NIC też jest codziennie inne! Jednego dnia NIC jest pełne inspiracji i pomysłów, i z tego niczego powstają takie głupie historie, a drugiego - NIC jest po prostu niczym i nic nie poradzisz, pustka ;-) Dziękuję za podglądactwo, choć właśnie utknęłam ostatnio w niczym -w tym pustym niczym- i tkwię trochę zawieszona... Pozdrawiam z serca <3

    OdpowiedzUsuń
  3. królisie, tildy, niby takie oklepane a u ciebie nowy świeży desajn. Bardzo podoba mi sie estetyka i kolorystyka, wyczucie klimatu i profesjonalne zdjecia, suuuupeeer, zapraszam do mnie https://happyhowdoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń